Blog dla wszystkich milosnikow Toskanii. Jesli chcesz podzielic sie swoimi przezyciami, spostrzezeniami i przygodami z wakacji spedzonych w tym regionie - opisz je wlasnie tutaj. Prosze przesylac teksty i zdjecia na adres: aleksandra.seghi@email.it

wtorek, 16 października 2012

Marradi

Dzisiejsze opowiadanie zawdzieczamy Marcie, ktora prowadzi strone: Fotomannia . Przebywa wlasnie na wakacjach w Toskanii. Mamy wiec relacje niemalze "na zywo".

Marradi
Włochy to dla mnie taki wakacyjny dom. Spędzam ten urlopowy czas tutaj od jakiś 14 lat i jakoś nigdy za mało! Znajomi mówią: „Znowu jedziesz do Włoch? Coś bys już zmieniła!”. Pewnie trochę mają racji i co roku jak zaczynam mysleć o wakacjach, a ostatnio robię to w wersji „last minute”, bo wszyscy dawno są już po wakacjach... myślę, gdzie by tu pojechać. Sama sobie mówię, że warto byłoby coś innego zobaczyć.. ale w końcu pada wybór na Włochy, na Toskanię. Mówię więc sobie dalej, że jeszcze przyjdzie czas na odwiedzenie innych krajów. Na szczęście sałużbowo udało się być w kilku innych miejscach, więc czuję się lekko usprawiedliwiona.
Tyle wstępu, bo dziś chciałam się z Wami podzielić opowieścią o święcie kasztana w Marradi! Jako wstęp numer II: jestem pod nieustającym wrażeniem tego, jak Włosi potrafią się bawić, świętować, zrobić coś z niczego. Jest pora na kasztany, to w każdą niedzielę października w Marradi (maleńkie miasteczko w górach, ok. 3500 mieszkańców) odbywa się ŚWIĘTO KASZTANA! W Polsce niestety nie słyszy się o święcie czereśni, święcie jabłek, święcie kapusty, miodu... Hmmm szkoda, może muszę pogadać z rolnikami z naszego targu?
Jestem świeżo po wizycie w Marradi, więc od razu piszę sprawozdanie. Wokół święta sporo się dzieje. Od samego początku wycieczka jest niezwykła. Bowiem, aby urozmaicić sobie i mojej 3,5 letniej siostrzenicy wycieczkę, zamiast jechać samochodem, jedziemy specjalnym pociągiem, „treno a vapore” – pociąg ze starymi wagonami ciągnięty przez lokomotywe na parę! Atrakcja niesamowita. 


W pociągu średnia wieku 65 (nie liczę dwóch 3,5-4 latek, bo te sporo zaniżały średnią). Wszyscy gotowi na przygodę! W torbach picie, kanapki. Wagony z drewnianymi ławkami, porcelanowymi kloszami lamp, materiałowymi pięknymi roletami w oknach. 


W pociągu panuje wrzawa, Włosi się przekrzykują, opowiadają, pewnie też wspominają dawne czasy. Niestety nie wszystko rozumiem, co absolutnie nie przeszkadza im do mnie mówić. Na przystankach wszyscy wyglądają przez okna, żeby zobaczyć jak bucha para z komina lokomotywy. 


Mniej więcej w połowie drugi przystanek. Wchodzą panowie i serwują świeżutkie brioche, pytają „jaką chcesz? pustą, z marmoladą, z budyniem...?” Do dzieci i do mnie (atrakcja pociągu, ta co nie mówi za bardzo po włosku, „prawdziwa turystka”) wracają jeszcze raz – nam się należy druga tura. Wszyscy są oczywiście bardzo zadowoleni. 

 
Na stacjach, przez które przejeżdża pociąg, zbierają się ludzie, którzy chcą zobaczyć ten atrakcyjny przejazd.
Podróż trwa prawie pięć godzin.... O jakieś 1,5 godziny dłużej niż planowane.. ale przecież jest niedziela, czy gdzieś się spieszymy. W pociągu absolutnie nie da się zauważyć zniecierpliwienia czy też zdenerwowania spowodowanego opóźnieniem. Wszyscy doskonale się bawią. Pewnie jakby włączyli jakąś muzyczkę to i tańce by się zaczęły...
Dojeżdżamy. Jest godzina prawie 13.00. A co to oznacza? Wszyscy są głodni!! Trzeba się więc natychmiast udać na obiad. W miasteczku zostały zorganizowane dwie „jadłodajnie”, oczywiście na świeżym powietrzu. Wszyscy zatrzymują się przy wejściu i zastanawiają co będą jedli. Na wielkim plakacie wypisane są pyszności: 3 rodzaje tagliatelli, 2 rodzaje tortelli, polenta na pięć sposobów, kilka rodzajów mięs i oczywiście słodkości: ciasto kasztanowe, tortelli z kasztanami, fritelle z mąki kasztanowej. 


Po „pierwszej bramce” należy wziąć formularz, na którym zaznaczamy co chcecmy zjeść. Oczywiście tu nastepuje selekcja numer 2. Na karcie trzeba już zaznaczyć gdzie siedzimy, w między czasie więc ktoś musi zająć miejsca, o które w porze obiadowej nie łatwo. Stoły są oznaczone numerkami i literkami. Ustawiamy się w kolejce do kasy. Zajmujemy miejsca przy stole i czekamy i czekamy... A jak Włosi głodni, to i czas wolniej płynie, wrzawa więc niesamowita bo wszyscy rozmawiają o tym, co zaraz bedą jedli. W kuchni, conajmniej kilkanaście osób uwija sie jak pszczoły w ulu. Po placu wręcz biegają kelnerzy ubrani w niebieskie koszulki z napisem oznajmiającym swięto kasztana. 


W końcu każdy dostaje swoje wymarzone jedzenie i wszyscy ponownie są zadowoleni. 

 
Potem czas na zwiedzanie stoisk z kasztanami, serami, wyrobami regionalnymi. Należy oczywiście kupić woreczek kasztanów na ciepło oraz conajmniej kilogram kasztanów do upieczenia w domu. Można też kupić makę kasztanową, miód kasztanowy, likier kasztanowy, ciasto kasztanowe... 


Dla tych, którzy nie są wielkimi fanami kasztana, oczywiście nie zabraknie serów, wina, kiełbas, salami. 













Na każdym stoisku można spróbować jakiś pyszności. Można też kupic stare meble oraz pamiątki rękodzielnicze. 


Jest też strzelnica, trampolina dla dzieci... 


Niestety czasu nie jest zbyt wiele, bo pociąg powrotny wraca już o 16.30. Mamy więc w sumie 3,5 godziny razem z czasem na obiad, żeby wszystko zwiedzić i dokonać obowiązkowych zakupów. W miasteczku tłum, ledwo mozna przejść, a ulice usłane są oczywiście łupinami od jedzonych na miejscu kasztanów. Wszędzie panuje zgiełk, niemalże każdy w ręku ma woreczek z pieczonymi kasztanami.
Prawie wszystko kręci się więc wokół jedzenia. Na ulicy dodatkowo przygrywają muzycy, a wszyscy popołudniową porą zaczynają odpoczywać na ławeczkach. 


Piękna atmosfera, piekne otoczenie, cudne wąskie uliczki. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Czekała nas jeszcze podróż powrotna. Oczywiście w pociągu byli Ci sami ludzie, wszyscy powitali nas więc bardzo serdecznie. Siostrzenica bowiem poznała się ze wszystkimi, a wszyscy chcieli chociaż chwilę się z nia pobawić. Oczywiście po tylu wrażeniach większość zgłodniała, więc jadła pozostałe kanapki, bądź zakupione kawałki schiaccaty. Mniej więcej w połowie drogi powrotnej w pociągu zrobiło się cicho. Rozejrzałam się.... a prawie wszyscy spali... jedni z otwarta buzią, innym głowa opadła na kolana! Tu już niestety nie zrobiłam dokumentacji zdjęciowej;) Wycieczka bardzo udana. Polecam wszystkim taka atrakcję.
 
Zdjecia pochodza z archiwum autorki tekstu. Serdecznie dziekujemy za ich udostepnienie.

1 komentarz:

  1. Swietna relacja,prawie na zywo!
    Poczulam sie tak,jakbym tam byla.Dzieki takim wpisom,zobaczymy jak wygladaja Wlochy poza glownymi szlakami turystycznymi.Tam jest prawdziwe zycie,zwykli-niezwykli ludzie,ktorych sensem zycia jest czerpanie malych radosci dnia codziennego.

    OdpowiedzUsuń