Siena
Wreszcie
dojechaliśmy do Sieny. Oczywiście na dobry początek, zaczęliśmy
od poszukiwania dogodnego parkingu, jak zawsze, trochę kierując
się według wskazań mapy, trochę przez przypadek. Udało się. Do
wjazdu kolejka samochodów, ale poszło szybko. Niestety nagle
zaczęło padać, więc w pośpiechu ruszyliśmy za grupą turystów,
którzy jak sądziliśmy, wiedzą dokąd iść. Intuicja nas nie
zawiodła. Żeby dostać się do Piazza del Campo, musieliśmy
skorzystać z piętrowego tunelu z ruchomymi schodami. Zanim jednak
to zrobiliśmy, zaintrygowały nas biletowe automaty, których
funkcję przyszło nam poznać dopiero na zakończenie dnia.
Pokonując kolejno ruchome schody,
natknęliśmy się na wyjątkowa ciekawostkę. Otóż jedna ze ścian
wyłożona jest mozaiką kolorowych, ceramicznych kafelków. Każdy
jest inny, każdy zachwyca wzorem, ciekawą fakturą i
niepowtarzalnością.
Jak widać, nawet wyjście z parkingu, może
stać się niebanalną galerią sztuki.
Znakiem rozpoznawczym Sieny jest
wilczyca karmiąca Romulusa I Remusa, pojawiająca się w wielu
miejscach miasta. Zgodnie z legendą Sienę założył Senius, syn
Remusa, który był jednym z założycieli Rzymu.
Piazza del Campo – ma dość
specyficzny, a przez to interesujący kształt muszli, lub jak
niektórzy nazywają - wachlarza. Czerwony, wybrukowany cegłą i
marmurem plac, opada skośnie w dół, od kamienic położonych
wzdłuż górnej krawędzi “muszli” do Palazzo Pubblico w którym
znajdują się do dzisiaj władze miasta. Mówi się, że kształt
Piazza del Campo nawiązuje do płaszcza Panny Marii, opiekunki
Sieny. Palazzo Pubblico wybudowano w latach 1297 – 1310 z cegły i
trawertynu. Prezentuje się okazale, głównie dzięki górującej
nad placem Torre del Mangia – strzelistej dzwonnicy, dobudowanej
około trzydzieści lat później. Plac to przede wszystkim Palio –
najsłynniejszej włoskiej gonitwy konnej. 2 lipca i 16 sierpnia,
rozgrywa się ta święta gonitwa. Poprzedza ją, celebrowana przez
biskupa „msza dżokeja” – messa del fantino. Tuż przed 16.00
wyrusza uroczysty, kolorowy orszak z chorągwiami, wykonujący
imponujące ewolucje. Tłum wiwatuje i rozpoczyna się wyścig,
podgrzewany niskimi dźwiękami bębnów. Wyścig trwa dosłownie
chwilę, a gdy zwycięzca dobiega do mety, tłum szaleje. Zwycięska
dzielnica otrzymuje nagrodę i wielkie uznanie ludzi. Wieczorem zaś
zaczyna się prawdziwa włoska feta.
Marmurowa Fonte Gaia „Radosne
Źródło”, powstała w 1419 roku. Twórca jej był Jacopo di
Pietro. Obecna dekoracja rzeźbiarska to kopie dzieł, które
znajdują się w muzeum. Ciekawostką jest, że do dzisiejszego dnia,
źródło zasilane jest wodą, płynącą ze średniowiecznego
akweduktu. To pierwsza miejska fontanna.
Kiedy pierwszy raz ujrzałam tę
katedrę, pojawiło się pytanie – Która będzie dla mnie
numerem 1? Której wręczę palmę pierwszeństwa – katedrze
sieneńskiej czy florenckiej? Obie zapierają dech, obie
niewiarygodnie zachwycają pięknem. No więc, która?
Katedra Wniebowzięcia N.M.P.
powstała w XIV wieku. Twórcą projektu był Nicola Pisano, lecz to
jego syn Giovanni, nadał jej ostateczny wygląd. Historia jej sięga
nieco dalej niż XIV wieku. Otóż już w wieku IX teren, na którym
obecnie znajduje się katedra, zajmowały budynki sakralne i pałac
biskupi.
Wnętrze katedry zdobi marmurowa
posadzka, wykonana z pasów białego i czarnego marmuru oraz ambona
wykonana przez Pisano. Zachwyt powodują także dzieła innych,
najsłynniejszych twórców włoskich - Donatella, Michała Anioła,
czy Berniniego.
Biały i czarny kolor, to kolor herbu
Sieny, dlatego zastosowano taki motyw marmuru w paski. Katedra ma
trzy nawy. Nawa główna długości około 60 m i szerokości około
35 metrów. W nawie możemy podziwiać aż 172 popiersia papieży, w
rogach łuków jest 36 popiersi cesarzy.
Biało – różowy marmur świeci
się w promieniach toskańskiego słońca. Niespotykana mnogość
dekoracji rzeźbiarskich, pokrywa całą elewację katedry.
W osobistym starciu na palmę
pierwszeństwa sądzę, że katedra florencka przyćmiewa sieneńską
z zewnątrz, ale wnętrzem sieneńska bije florencką na głowę. I
odpowiedź gotowa w połowie
Pokryte misternymi
freskami wnętrze przykatedralnej biblioteki Piccolomini
Zapuszczając
się w ciasne uliczki Sieny, trzeba uważać by nie zgubić się w
ich labiryncie. Zawiłe i często strome, odkrywają swoje piękno
przed każdym, wrażliwym obserwatorem. Spacerując nimi można
chłonąć sieneński klimat bez końca. Późnym popołudniem słońce
maluje bajeczne obrazy na fasadach średniowiecznych kamienic. Trudno
było nam rozstać się z tym miejscem.
Spacerkiem po uliczkach Sieny
No cóż czas wracać. Ponownie
pokonujemy ruchome schody w stronę parkingu. Ledwo powłócząc
nogami, doszliśmy do samochodu. Mąż wciska bilet parkingowy a tu
nic, wyskakuje, pojawia się komunikat, bramka ani drgnie. Kilka prób
i zaczynamy się denerwować, bo za nami ustawił się już sznur
samochodów do wyjazdu. O co chodzi? Na szczęście podszedł do nas
jakiś polski turysta i oświecił nas, że bilet należało skasować
w automacie jeszcze w tunelu i tam też dokonać opłaty. Ledwo udało
się wycofać z kolejki na bok parkingu, by nie blokować innych
wyjeżdżających. My, a raczej mój mąż, musiał wrócić do
przejścia by opłacić postój. W ten właśnie sposób poznaliśmy
tajemnicę automatów, stojących w holu wejścia do tunelu. Wiadomo,
człowiek uczy się całe życie.
Piza – miasto Galileusza
Krzywa Wieża dalej jest krzywa
i wciąż z każdej strony oblegana przez tłumy turystów. Każdy
chce mieć zdjęcie z wieżą w tle. Ludzie uprawiają przed nią
dziwne pozy, wyginają się i wyciągają rączki. Wszystko bardzo
śmiesznie wygląda, ale czego się nie robi by mieć pamiątkowe
zdjęcie bohatera, podtrzymujacego przechylającą się wieżę.
Pod koniec XII wieku prace nad budową
wieży, mającej pełnić rolę dzwonnicy, przerwano na prawie 100
lat. Zapadł się pod nią teren. Przez kolejne stulecia konstrukcja
wciąż się przechylała. Dziś jej odchylenie od pionu wynosi 3,99
m. Waży ponad 14 tysięcy ton i mierzy 56 metrów.
Już od początku budowy wieża zaczęła
się przechylać. Próbowano wyrównać odchylenie poprzez
przedłużenie z jednej strony długości kolumn. Oczywiście na
niewiele się to zdało. Dopiero w latach 90-tych XX wieku,
rozpoczęły się fachowe prace remontowe. Maksymalny stopień
odchylenia – 4,47 m. został odnotowany w 1993 roku. Na wiele lat
wieżę zamknięto dla zwiedzających. Dziś można bez problemu
wdrapać się na jej szczyt i podziwiać panoramę Pizy i okolic.
W 1600 roku, mieszkańcy Pizy byli
świadkami pewnego eksperymentu. Otóż Galileusz chcąc obalić
teorię Arystotelesa, że prędkość spadania ciał zależy od ich
wagi, wdrapał się na szczyt wieży i spuścił z niej dwie kule o
wadze 80 kg i 200 kg. Obie spadły w tym samym momencie. Galileusz
zatriumfował i dumny zszedł z wieży. W owym czasie Galileusz
obejmował stanowisko dziekana na wydziale matematyki na
uniwersytecie w Pizie.
Kopuła baptysterium św. Jana
Chrzciciela – największego baptysterium we Włoszech. Jego obwód
wynosi ponad 107 metrów. Atrakcją są XIII – wieczne chrzcielnice
o różnych rozmiarach. Dekoracja rzeźbiarka w całym baptysterium
nawiązuje do życia i działalności św. Jana Chrzciciela.
Zadziwiająca jest misterność i precyzja, które podobnie jak w
katedrze, dają uczucie lekkości i harmonii.
Katedra Matki Boskiej Wniebowziętej
została wzniesiona na przełomie XI i XII wieku. Pięcionawowe
wnętrze przykrywa kasetonowy sufit. W absydzie znajduje się
przecudowna mozaika z XIII wieku, przedstawiająca Chrystusa, Maryję
i Jana Chrzciciela. Wnętrze zdobi także ambona, której twórcą
był Pisano.
Zjawiskowa fasada robi wrażenie.
Udekorowana została czterema rzędami kolumn i całym mnóstwem
posągów, ślepych arkad bocznych, bogatych w ornamenty portali.
Mimo, że mamy do czynienia z nadmiarem ozdób, katedra uważana jest
za przykład doskonałej harmonii.
Z katedrą wiąże się także legenda,
która mówi, że wspomniany już Galileusz, obserwując w niej
oświetlenie (tzw. Lampa Galileusza), odkrył prawo ruchu wahadła.
Relaks podczas zwiedzania
Piza od podwórka nie wygląda
imponująco.
To fotka ulicy wiodącej z parkingu do Piazza dei
Miracoli. Codzienność jak widać dopadła nas choć mieliśmy
zamiar jej nie dostrzegać. Ale to tylko tak na marginesie.
Spotkanie z Toskanią to także
miejsca, których nie ma w przewodnikach. Zabłądziliśmy nad brzeg
morza. Chcieliśmy delektować się ciszą i tak też było.
Kompletnie wyludnione o tej porze roku nadmorskie miejscowości nie
miały nam do zaoferowania niczego ponad szum fal. Po spacerze
chcieliśmy coś zjeść, ale niestety wszystko było pozamykane. Tak
to jest nad morzem po za sezonem.
Nie wspomniałam o basenie, który był
przy naszym domu. Przez kilka dni chodził mi po głowie pewien plan.
Dopiero pod koniec urlopu mogłam go zrealizować. Była piękna
pogoda, słońce wręcz parzyło. Kazałam mężowi przynieść
aparat. Wzięłam niewielki rozbieg i w pełnym rynsztunku wskoczyłam
do basenu. Marzyłam o tym i udało się. Tak było fajnie, że
powtórzyłam swój wyczyn kilkakrotnie. Niestety męża nie dało mi
się namówić.
Nadszedł niestety moment powrotu do
domu. Jak to się mówi – wszystko co dobre, szybko się kończy. A
było dobre, wręcz wspaniałe, bo obojgu nam naprawdę nie chciało
się wracać. Drogę powrotną mój mąż opracował w tajemnicy
przede mną. Skoro zrezygnował dla mnie z wakacji w Alpach,
postanowił choć na chwilę o nie zahaczyc. Tak więc
odwiedzieliśmy Alpy.
Dokładnie nie pamiętam którędy jechaliśmy. Pamiętam, że zrobiło się zimno i zupełnie inaczej, jakoś smutniej, ale nic nie mówiłam. Układałam sobie w myślach plan następnej wycieczki do Toskanii. Marzy mi się toskańska prowincja i nauka gotowania tradycyjnych toskańskich potraw.
Wszystkie zdjecia pochodza z archiwum autorki tekstu. Dziekuje za ich udostepnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz