Blog dla wszystkich milosnikow Toskanii. Jesli chcesz podzielic sie swoimi przezyciami, spostrzezeniami i przygodami z wakacji spedzonych w tym regionie - opisz je wlasnie tutaj. Prosze przesylac teksty i zdjecia na adres: aleksandra.seghi@email.it

poniedziałek, 22 października 2012

Bella Toskania cz.II

Oto druga czesc opowiesci pani Katarzyny. Zapraszam!
Bella Toskania cz.II

Jak wiele kobiet, ja także wciąż jestem na diecie. Do czasu jadnak, bo gdy jestem w Toskanii, zapominam o mocnym postanowieniu prawie nicniejedzenia. Tam, natychmiast ruszam na spotkanie z kulinarną muzą. Nie żebym sama mierzyła się z garnkami, o nie. I choć od czasu, do czasu coś upichcę, to zdecydowanie wolę podążać za bajecznymi smakami toskańskich kucharzy, piekarzy i cukierników. Budzi się we mnie cheć łasuchowania i ciągłego podjadania. Zaczynam oczywiście od wszelkiego rodzaju makaronów, obficie okraszonych przeróżnymi dodatkami. Po nich przychodzi czas na pizzę, choć przyznam szczerze, że ani we Florencji, ani Sienie, ani w innych bardziej obleganych miejscach, nie udało mi się zjeść wyjątkowej. Wierzę, że jest to możliwe, tylko ja po prostu nie trafiłam w odpowiednie miejsce. Jest natomiast taki mały bar, nic specjalnego, nie zwraca na siebie większej uwagi, przy drodze niedaleko Certaldo. We drzwiach wejściowych wisiały, znane nam z epoki PRL-u kolorowe paski, na stołach ceratki i sztuczne kwiaty. Właściwie zatrzymaliśmy się tam żeby kupić wodę, ale zapach jaki wydobywał się z ogromnego pieca, umieszczonego wręcz na widoku w obszernej sali, zatrzymał nas na dłuższe posiedzenie. W rezultacie pochłonęliśmy dwie ogromne pizze, na genialnym cienkim cieście. Jedna obłożona suto prosciutto, druga to doskonała kompozycja serów i oliwek. Do tego bardzo uprzejmy właściciel, podał nam miskę z rucolą i flaszkę oliwy. Nie zapomnę tych smaków i zapachu. Naprawdę warto odwiedzić, nawet z pozoru niewyględny bar, może pozytywnie zaskoczyć.
Zdarza mi się, dla poprawy nastroju, upiec pizzę w domu. Efekt moich dokonań, o dziwo, bardzo mnie zadowala. Powoli staję się mistrzynią, a przynajmniej tak mówią ci co jej próbowali. 

 
Zwiedzanie jest cudowne, ale koniecznie połączone z przyjemnościami dla ciała. Gdzie indziej, niż w Toskanii, można zasmakować ich tak wiele? No właśnie. Od takiej strony również ją poznawałam. Poznawałam, bo z pewnością jeszcze nie poznałam. Wszystko jednak przede mną. Zamierzam bowiem odwiedzić Toskanie ponownie. Tymczasem pozostają mi własne kulinarne eksperymenty, których inspiracją są oczywiście włoskie potrawy. Minusem takiej kuchni jest to, że chce się jeść więcej i więcej.
A tak było w naszym domu w Pistoi. Zdarzało się, że wielką kuchnie zamieniałam w pobojowisko, gotowałam, przyrządzałam, a zapach nęcił wszystkie stworzenia. Pojawiała się znana już kotka, jej towarzysz, stary bezogoniasty kocur i mój mąż oczywiście, przebywający wszędzie, byle nie w kuchni. Rozbudzony apetyt kazał mu wtedy otworzyć kolejną butelkę wina i zaczęła się uczta. Na stół wjechał makaron papardelle z pomidorową fantazją, przyprawiony świeżą bazylią. Do sosu wpadło także wiele innych znaczących składników, bez których nie smakowałby tak wyśmienicie. Zasiedliśmy przy wielkim, bodajże przeznaczonym dla 12 osób stole i czuliśmy się jak u siebie w domu. 

 
Podano do stołu. Brzuszki choć zrobiły się duże, były bardzo zadowolone. Tę potrawę na życzenie męża, powtórzyłam tuż przed wyjazdem. 

Błogostan, pełen relaks. Mała przerwa w zwiedzaniu. To zdjęcie zostało zrobione podczas mojego pierwszego pobytu we Włoszech.

Póznym popołudniem, przechadzaliśmy się po olwnym gaju, który szczelnie otaczał nasz dom. Każde drzewo inne, każde wyjątkowe i skąpane w bladej zieleni. Z najwyższego tarasu gaju, roztaczał się bezkrezny widok na okolicę Pistoi. To wymarzone miejsce na odpoczynek. Niejednokrotnie pomyślałam, jak wspaniele byłoby mieć taki dom i zamieszkać w Toskanii.
Przyłapałam kiedyś właściciela tego pięknego gaju, jak kosił trawę wśród drzew Ponieważ oliwny gaj, posadzony jest na zboczu wzgórza, praca w nim nie jest prosta. Wszystko jest jednak dobrze zorganizowane i zaplanowane. Gaj podzielony został na wiele podłużnych tarasów. Kolejne tarasy, połączone są w taki sposób, że bez problemu można jeździć po nich traktorem, zachowując serpentymnowy kieunek. Moim marzeniem jest uczestniczyć w zbiorze oliwek. Ciekawa jestem czy wygląda to tak, jak pisała o tym Marlena de Blasi w „Tysiąc dni w Toskanii”. 

    Spacer po tarasach gaju oliwnego

Mój mąż ryzykował życiem, a przynajmniej zdrowiem, wdrapując się na gzyms by zrobić to zdjęcie 






I jeszcze nocne spojrzenie Pistoię. Zdjęcie zrobione z okna naszej sypialni
 



Najedzeni, zrelaksowani i szczęśliwi wyruszyliśmy do Florencji. Droga kręta, niby kilometrów niewiele, a my jechaliśmy i jechaliśmy. Zaciekawieni architekturą, widokami zatrzymywaliśmy się dość często, tak że na miejscu byliśmy dopiero o 10.00. Kolejna godzina to poszukiwanie parkingu. Zupełnie przypadkowo trafiliśmy na podziemny w pobliżu twierdzy św. Jana Chrzciciela. Szybkim marszem dotarliśmy do miejsca docelowego – pod Santa Maria del Fiore. Ta Katedra zachwyca mnie i oszałamia. Usiedliśmy w kafejce, po lewej stronie fasady i z tej niewielkiej odległości, nasycałam się jej widokiem. Nic więcej mi wtedy nie było trzeba. Wyśmienita kawa we florenckiej scenerii. 

Wspomniana kafejka, tuż przed fasadą katedry

Florencka katedra jest jedną z największych świątyń katolickich na świecie. Ma 150 metrów długości i trzeba mieć super sprzęt fotograficzny by objąć ja w całości. Wizytówką katedry jest jej fasada, wyłożona trójkolorowym marmurem – białym z Carrery, zielonym z Prato i bladoróżowym z Marremmy. Budowę rozpoczęto w XIII wieku. Najpierw budował Cambio, następnie Giotto i Pisano. Imponującą kopułę o szerokości 90 metrów, już w pełni renesansową, zaprojektował Brunelleschi. 



















Z każdej strony jest na co popatrzeć. Żeby wejść do środka, trzeba swoje odstać w bardzo długiej kolejce. Warto jednak zadać sobie ten trud i wdrapać się także po 463 schodach na kopułę i podziwiać zapierającą dech, panoramę Florencji. 

 
Przemierzanie uliczkami i zaglądanie w miejsca, o których nie wspominają przewodniki, jest moim ulubionym zajęciem. Kobiety tak mają przecież, że nawet jak czasu niewiele, a do zwiedzania całe mnóstwo, to i tak znajdą chwilę na urokliwe sklepiki, małe galeryjki, butki ze znaną na całym świecie biżuterią i stoiska z różnościami. 

Piazza della Signoria – galeria rzeźb pod gołym niebem. W tle kopia najsłynniejszego Dawida

Na schodach bazyliki św. Krzyża. Odpoczynek w drodze do Ponte Vecchio
 
Ponte Vecchio Most Stary, zwany powszechnie Mostem Złotników – najstarszy florencki most z 1345 r. Dziś ugina się pod ciężarem bogactwa. Znajdują się tam bowiem ekskluzywne sklepy jubilerskie. Nie sposób przejść, nie przyklejając nosa do szyb wystawowych. Trudno wyobrazić sobie, że początkowo do XVI w. były tam jatki rzeźników i warsztaty garbarskie. Książę Ferdynand kazał jednak „oczyścić” jedyną drogę wiodącą z Pałacu Starego do Pałacu Pitti. 


Spędziliśmy we Florencji cały dzień. Dzień pełen wrażeń i zachwytów ale wciąż mam odczucie niedosytu. Nie da się zobaczyć wszystkiego i choć nie był to mój pierwszy pobyt, wciąż tyle przede mną do obejrzenia. W sumie to dobrze, bo to kolejny pretekst by wyciągnąć męża na toskańskie wakacje. 


Wszystkie zdjecia pochodza z archiwum autorki tekstu. Serdecznie dziekuje za ich udostepnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz